czwartek, 19 grudnia 2013

{2}

Siedząc przy ciotce Fanny w jakimś nieznanym mi pomieszczaniu próbowałam powstrzymać strach. Ściskając mocniej drżące dłonie, zaczęłam ponownie rozglądać się dookoła. Ciemna tapeta na ścianach, 4 obrazy przedstawiające pory roku, podłoga wyłożona ciemnym drewnem, do tego długi i masywny stół wykonany z dębiny. Próbując pozbyć się najczarniejszych scenariuszy z głowy, powoli nią pokręciłam. Jednak słysząc zgrzyt zamka i naciskanie klamki, siadłam prosto.
- Elizabeth Maleńka - słysząc głos "Wujka" Stan'a wstałam z krzesła i przewracając je w biegu przytuliłam się do potężnie zbudowanego mężczyzny koło 40.
- Wujek - szepnęłam tylko i z uśmiechem na ustach odczepiłam się od mężczyzny - Dlaczego tu jestem? - zadałam mu nurtujące mnie pytanie.
- Za moment wszystkiego się dowiesz - powiedział uspokajająco, po czym rozkazał komuś, żeby zasłonił okna ciężkimi zasłonami. Kiedy prośba została wykonana w sali zrobiło się ciemno i światło dawał tylko świecznik zapalony na środku stołu. - Siądź skarbie - poprosił Stan głaszcząc mnie po głowie - w twoim stanie nie wolno się przemęczać.
- Dobrze jej zrobi jak postoi - powiedziała ciotka i krzyżując ramiona na piersiach spojrzała w moją stronę. Jej oczy rzucały w moją postać błyskawicami.
- Nalegam jednak, żeby usiadła - powiedział wujek po czym sam usadził mnie na krzesełku - A więc Skarbie, powiedz mi czy to on jest ojcem dziecka? - zapytał się pokazując mi ręką abym się odwróciła. Zdziwiona powoli odwróciłam głowę i zamarłam w bezruchu. Przy drzwiach, opierając się o framugę stał on. Był dokładnie taki sam jak go zapamiętałam. Ciemne, proste włosy sterczały mu na wszystkie strony, a lodowo-błękitne oczy wpatrywały się we mnie z tęsknotą i czym czego nie umiałam zidentyfikować.
- Ja.... - czując suchość w gardle chwyciłam za szklankę z wodą i zaczęłam ją pić.
- Nigdy nic nie wiadomo - wysyczała ciotka - Ta dziwka mogła równie dobrze puścić się byle z kim i teraz ma bękarta, którego chce wcisnąć temu młodzieńcowi.
- To moje dziecko - słysząc jego melodyjny głos, moje ciało zadrgało z tęsknoty. Dziwiąc się własnym zachowaniem położyłam lekko rękę na brzuch.
- Ale... - zaczęła ciotka, ale chłopak ponownie jej przerwał.
- To moje dziecko, pamiętam, że jak ją brałem była dziewicą - mówiąc to dziwnie się uśmiechnął - Będę płacił na wychowanie dziecka jak i na wygody matki, a teraz czy mogę już iść?
- Tak, tak - odpowiedział zamyślony Stan, udzielając zgody na wyjście chłopaka. Dopiero teraz do mnie doszła wypowiedź chłopaka. Będzie płacił, ale co ze mną, co z dzieckiem. Już nigdy go nie spotkam? Moje dziecko nie pozna nawet ojca? Bo przecież nie wspomniał nic o małżeństwie. Może to i lepiej. Z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos ciotki.
- Wie pan co robić? - zapytała, a jej oczy błysnęły chciwością.
- Tak wiem - powiedział smutno mężczyzna po czym podszedł do mnie i złożył na moim czole ojcowski pocałunek - Wiesz, że z Mery zawsze traktowaliśmy cię jak własną córkę? W szczególności kiedy twój świętej pamięci ojciec umarł pozostawiając cię na łasce tej zachłannej kobiety.
- Wiem i bardzo wam za to dziękuje - wyszeptałam czując jak do moich oczu gromadzą się łzy.
- Chcę dla ciebie jak najlepiej - szepnął - A więc wykonam twoją prośbę Fanny - zwrócił się teraz do ciotki - Myślę, że z nim będzie miała jak najlepsze życie...

- Wstawaj - słysząc głos ciotki nad głową niechętnie otworzyłam oczy.
- Co się stało ciociu? - zapytałam sennie.
- Za 10 minut przyjdzie stylistka z pomocnicami, aby przygotować cię do ślubu, który rozpoczyna się za 5 godzin.
- Czyjego ślubu? - zapytałam już w pełni rozbudzona siadając na łóżku.
- Twojego z tym hultajem Tomlinsonem - powiedziawszy to wyszła z pokoju zostawiając mnie samą, w obcym mi pomieszczeniu w domu Stana i jego żony.
- A jednak ciotka postawiła na swoim - wyszeptałam ze łzami w oczach.
- Dzień dobry panience - słysząc radosny kobiecy głos szybko się opanowałam i spojrzałam na drzwi sypialni gdzie pojawiła się głowa jakiejś kobiety koło 50 i 4 młodszych dziewczyn - Najpierw śniadanie czy kąpiel? - zapytała radośnie.
- Może śniadanie - wyszeptałam zdziwiona.
- Dobry wybór - uśmiechając się machnęła na jakąś dziewczyna, która oderwała się  od grupy i na stoliku przy oknie postawiła tacę z tostami i sokiem pomarańczowym - To ty szybko jedz i zaraz zabierzemy się za ciebie, żeby była z ciebie piękna panna młoda.
- Yhym - wymruczałam i zmuszając swoje ciało do chodu, zeszłam z łóżka i siadłam na krzesełku przy stole. Po czym zaczęłam spokojnie jeść śniadanie.

- Wygląda panienka prześlicznie - słysząc rozradowany głos kobiety, która pomagała mi przy fryzurze i ubraniu sukni ślubnej skierowałam się do lustra. Pierwsze co zauważyłam do bladość mojej twarzy, od której odznaczały się bardziej niż zwykle błękitne oczy. Próbując zmusić drżące usta do uśmiechu, zacisnęłam pięści na materiale białej sukni.
- I tak jesteś brzydka - słysząc pogardliwy głos ciotki odwróciłam się szybko przodem do ciotki.
- Jest najpiękniejszą panną młodą jaką w życiu widziałam - powiedziała 50-letnia kobieta, po czym wskazała palcem ciotce wyjście- Ale jak widać pani umie tylko obrażać kogoś, bo sama pani pięknością nie jest i po prostu pani zazdrości.
- Jak pani śmie - zaczęła ciotka, ale widząc stalowy wzrok kobiety wyszła z trzaskiem drzwi.
- Chodź czas na nas - wystawiając w moją stronę dłoń, zachęcała mnie do wyjścia z pokoju.

Ściskając w ręku mały bukiecik ślubny czekałam w przedsionku kościoła na marsz weselny w którego rytmie miałam podejść do ołtarza, aby wyjść za mąż za niego. Za Louisa. Zamykając umęczone oczy, zaczęłam rozmyślać co będzie dalej. Przyszłość jednak na razie była zamazana i nic nie dało się przez tą mgłę dojrzeć. Czy zostaniemy tutaj w Nowym Jorku? A może on będzie chciał gdzieś wyjechać. Nie mam pojęcia. Skrzywiłam się lekko, jednak czując na swoi ramieniu czyjąś rękę, na twarz przywdziałam sztuczny uśmiech, a sama otworzyłam oczy.
- Będziesz miała coś przeciwko temu, żebym poprowadził cię do ołtarza? - zapytał Stan.
- Nie - wyszeptałam ze ściśniętym sercem - Będę zaszczycona.
Słysząc powolną melodię marszu weselnego, wsunęłam swoją dłoń pod wyciągnięte ramię mężczyzny obok mnie i na trzęsących się nogach ruszyliśmy do przodu. Zdziwiona zauważyłam, że pierwsze ławki kościelne były zapełnione ludźmi. Wśród nich dostrzegłam nawet Charlotte i Theresę. Obydwie posłały mi radosny uśmiech pomieszany z poczuciem winy. Uśmiechając się do nich serdecznie, spojrzałam w stronę ołtarza, gdzie czekał już na mnie mój przyszły małżonek.  Z jego miny jednak nic nie dało się wyczytać. Z milczeniem przejął mnie od Stana i wręcz z czułością doprowadził do ołtarza, gdzie klęknęliśmy, a kapłan splątał nasze dłonie razem.
- Czy ty Louise Williamie Tomlinsonie bierzesz sobie za żonę tę oto Elizabeth Heather Lewis........ - po wymówieniu odpowiednich regułek i słów przysięgi kapłan podał nam obrączki, które wzajemnie założyliśmy sobie na palce.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą - słysząc te słowa lekko zadrżała. Uśmiechnięty krzywo chłopak podszedł do mnie i łapiąc mnie jedną ręką w tali przyciągnął do siebie i pocałował w usta.
- Od teraz jesteś tylko moja - wyszeptał mi do ucha te słowa jakby były groźbą, po czym się odsunął.

4 komentarze:

  1. Jak słodko... Awww. <3 Kocham to. Dawaj szybciej ten następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest super <3 Tylko trochę się zdziwiłam z tym ślubem :D Czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeeee... Piernicek jest zagubiony. Piernicek mów, że piszesz bosko, a że piernicek jest zmęczony idzie lulu :*


    Bye, bye :*
    Pieeeerniiiicek xD

    OdpowiedzUsuń
  4. ciekawie ciekawie ,dajesz szybciutko next

    OdpowiedzUsuń