czwartek, 19 grudnia 2013

{2}

Siedząc przy ciotce Fanny w jakimś nieznanym mi pomieszczaniu próbowałam powstrzymać strach. Ściskając mocniej drżące dłonie, zaczęłam ponownie rozglądać się dookoła. Ciemna tapeta na ścianach, 4 obrazy przedstawiające pory roku, podłoga wyłożona ciemnym drewnem, do tego długi i masywny stół wykonany z dębiny. Próbując pozbyć się najczarniejszych scenariuszy z głowy, powoli nią pokręciłam. Jednak słysząc zgrzyt zamka i naciskanie klamki, siadłam prosto.
- Elizabeth Maleńka - słysząc głos "Wujka" Stan'a wstałam z krzesła i przewracając je w biegu przytuliłam się do potężnie zbudowanego mężczyzny koło 40.
- Wujek - szepnęłam tylko i z uśmiechem na ustach odczepiłam się od mężczyzny - Dlaczego tu jestem? - zadałam mu nurtujące mnie pytanie.
- Za moment wszystkiego się dowiesz - powiedział uspokajająco, po czym rozkazał komuś, żeby zasłonił okna ciężkimi zasłonami. Kiedy prośba została wykonana w sali zrobiło się ciemno i światło dawał tylko świecznik zapalony na środku stołu. - Siądź skarbie - poprosił Stan głaszcząc mnie po głowie - w twoim stanie nie wolno się przemęczać.
- Dobrze jej zrobi jak postoi - powiedziała ciotka i krzyżując ramiona na piersiach spojrzała w moją stronę. Jej oczy rzucały w moją postać błyskawicami.
- Nalegam jednak, żeby usiadła - powiedział wujek po czym sam usadził mnie na krzesełku - A więc Skarbie, powiedz mi czy to on jest ojcem dziecka? - zapytał się pokazując mi ręką abym się odwróciła. Zdziwiona powoli odwróciłam głowę i zamarłam w bezruchu. Przy drzwiach, opierając się o framugę stał on. Był dokładnie taki sam jak go zapamiętałam. Ciemne, proste włosy sterczały mu na wszystkie strony, a lodowo-błękitne oczy wpatrywały się we mnie z tęsknotą i czym czego nie umiałam zidentyfikować.
- Ja.... - czując suchość w gardle chwyciłam za szklankę z wodą i zaczęłam ją pić.
- Nigdy nic nie wiadomo - wysyczała ciotka - Ta dziwka mogła równie dobrze puścić się byle z kim i teraz ma bękarta, którego chce wcisnąć temu młodzieńcowi.
- To moje dziecko - słysząc jego melodyjny głos, moje ciało zadrgało z tęsknoty. Dziwiąc się własnym zachowaniem położyłam lekko rękę na brzuch.
- Ale... - zaczęła ciotka, ale chłopak ponownie jej przerwał.
- To moje dziecko, pamiętam, że jak ją brałem była dziewicą - mówiąc to dziwnie się uśmiechnął - Będę płacił na wychowanie dziecka jak i na wygody matki, a teraz czy mogę już iść?
- Tak, tak - odpowiedział zamyślony Stan, udzielając zgody na wyjście chłopaka. Dopiero teraz do mnie doszła wypowiedź chłopaka. Będzie płacił, ale co ze mną, co z dzieckiem. Już nigdy go nie spotkam? Moje dziecko nie pozna nawet ojca? Bo przecież nie wspomniał nic o małżeństwie. Może to i lepiej. Z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos ciotki.
- Wie pan co robić? - zapytała, a jej oczy błysnęły chciwością.
- Tak wiem - powiedział smutno mężczyzna po czym podszedł do mnie i złożył na moim czole ojcowski pocałunek - Wiesz, że z Mery zawsze traktowaliśmy cię jak własną córkę? W szczególności kiedy twój świętej pamięci ojciec umarł pozostawiając cię na łasce tej zachłannej kobiety.
- Wiem i bardzo wam za to dziękuje - wyszeptałam czując jak do moich oczu gromadzą się łzy.
- Chcę dla ciebie jak najlepiej - szepnął - A więc wykonam twoją prośbę Fanny - zwrócił się teraz do ciotki - Myślę, że z nim będzie miała jak najlepsze życie...

- Wstawaj - słysząc głos ciotki nad głową niechętnie otworzyłam oczy.
- Co się stało ciociu? - zapytałam sennie.
- Za 10 minut przyjdzie stylistka z pomocnicami, aby przygotować cię do ślubu, który rozpoczyna się za 5 godzin.
- Czyjego ślubu? - zapytałam już w pełni rozbudzona siadając na łóżku.
- Twojego z tym hultajem Tomlinsonem - powiedziawszy to wyszła z pokoju zostawiając mnie samą, w obcym mi pomieszczeniu w domu Stana i jego żony.
- A jednak ciotka postawiła na swoim - wyszeptałam ze łzami w oczach.
- Dzień dobry panience - słysząc radosny kobiecy głos szybko się opanowałam i spojrzałam na drzwi sypialni gdzie pojawiła się głowa jakiejś kobiety koło 50 i 4 młodszych dziewczyn - Najpierw śniadanie czy kąpiel? - zapytała radośnie.
- Może śniadanie - wyszeptałam zdziwiona.
- Dobry wybór - uśmiechając się machnęła na jakąś dziewczyna, która oderwała się  od grupy i na stoliku przy oknie postawiła tacę z tostami i sokiem pomarańczowym - To ty szybko jedz i zaraz zabierzemy się za ciebie, żeby była z ciebie piękna panna młoda.
- Yhym - wymruczałam i zmuszając swoje ciało do chodu, zeszłam z łóżka i siadłam na krzesełku przy stole. Po czym zaczęłam spokojnie jeść śniadanie.

- Wygląda panienka prześlicznie - słysząc rozradowany głos kobiety, która pomagała mi przy fryzurze i ubraniu sukni ślubnej skierowałam się do lustra. Pierwsze co zauważyłam do bladość mojej twarzy, od której odznaczały się bardziej niż zwykle błękitne oczy. Próbując zmusić drżące usta do uśmiechu, zacisnęłam pięści na materiale białej sukni.
- I tak jesteś brzydka - słysząc pogardliwy głos ciotki odwróciłam się szybko przodem do ciotki.
- Jest najpiękniejszą panną młodą jaką w życiu widziałam - powiedziała 50-letnia kobieta, po czym wskazała palcem ciotce wyjście- Ale jak widać pani umie tylko obrażać kogoś, bo sama pani pięknością nie jest i po prostu pani zazdrości.
- Jak pani śmie - zaczęła ciotka, ale widząc stalowy wzrok kobiety wyszła z trzaskiem drzwi.
- Chodź czas na nas - wystawiając w moją stronę dłoń, zachęcała mnie do wyjścia z pokoju.

Ściskając w ręku mały bukiecik ślubny czekałam w przedsionku kościoła na marsz weselny w którego rytmie miałam podejść do ołtarza, aby wyjść za mąż za niego. Za Louisa. Zamykając umęczone oczy, zaczęłam rozmyślać co będzie dalej. Przyszłość jednak na razie była zamazana i nic nie dało się przez tą mgłę dojrzeć. Czy zostaniemy tutaj w Nowym Jorku? A może on będzie chciał gdzieś wyjechać. Nie mam pojęcia. Skrzywiłam się lekko, jednak czując na swoi ramieniu czyjąś rękę, na twarz przywdziałam sztuczny uśmiech, a sama otworzyłam oczy.
- Będziesz miała coś przeciwko temu, żebym poprowadził cię do ołtarza? - zapytał Stan.
- Nie - wyszeptałam ze ściśniętym sercem - Będę zaszczycona.
Słysząc powolną melodię marszu weselnego, wsunęłam swoją dłoń pod wyciągnięte ramię mężczyzny obok mnie i na trzęsących się nogach ruszyliśmy do przodu. Zdziwiona zauważyłam, że pierwsze ławki kościelne były zapełnione ludźmi. Wśród nich dostrzegłam nawet Charlotte i Theresę. Obydwie posłały mi radosny uśmiech pomieszany z poczuciem winy. Uśmiechając się do nich serdecznie, spojrzałam w stronę ołtarza, gdzie czekał już na mnie mój przyszły małżonek.  Z jego miny jednak nic nie dało się wyczytać. Z milczeniem przejął mnie od Stana i wręcz z czułością doprowadził do ołtarza, gdzie klęknęliśmy, a kapłan splątał nasze dłonie razem.
- Czy ty Louise Williamie Tomlinsonie bierzesz sobie za żonę tę oto Elizabeth Heather Lewis........ - po wymówieniu odpowiednich regułek i słów przysięgi kapłan podał nam obrączki, które wzajemnie założyliśmy sobie na palce.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą - słysząc te słowa lekko zadrżała. Uśmiechnięty krzywo chłopak podszedł do mnie i łapiąc mnie jedną ręką w tali przyciągnął do siebie i pocałował w usta.
- Od teraz jesteś tylko moja - wyszeptał mi do ucha te słowa jakby były groźbą, po czym się odsunął.

wtorek, 17 grudnia 2013

{1}

Czując narastający ból głowy przekręciłam się i przykryłam głowę poduszkę. przesuwając ręką po łóżku, poczułam jakieś ciało obok siebie. Zaskoczona powoli wystawiłam głowę spod poduszki i mrużąc oczy przed promieniami porannego słońca, spojrzałam prosto w lodowo-niebieskie oczy chłopaka, który leżał w tym samym łóżku co ja.
- Co ty... - nie kończąc pytania, szybko przykryłam swoje nagie ciało kołdrą - Czy my.. - zapytałam gestykulując rękami.
- Wygląda na to, że tak - powiedział tylko chłopak i przenosząc swój wzrok na mnie podał mi dłoń - Louis Tomlinson.
- Elizabeth Lewis - szepnęłam powstrzymując łzy upokorzenia. - A zabezpieczyliśmy się chociaż?
- Z tego co widzę to nie - mówiąc to wykrzywił twarz w grymasie.
- Przepraszam - wydukałam tylko po czym owijając ciało kołdrą ruszyłam w stronę łazienki, gdzie szybko się ubrałam. Wchodząc ponownie do pokoju nie znalazłam tam chłopaka. Jedyna oznaka jaka sugerował, że był tutaj to karteczka z numerem telefonu i podpis "w razie czego to dzwoń". Zostając sama mogłam w końcu zacząć płakać.

1 miesiąc później......
- Lilibet pomóż - słysząc zrozpaczony głos Charlotte spojrzałam w jej stronę i zaczęłam się śmiać - Uratuj mnie od tej wariatki.
- Nowa fryzjerka nie sprawdza się - śmiejąc się wskazałam na jej głowę która wyglądała jakby sroki uwiły sobie z jej włosów siano.
- Nawet nie żartuj - warknęła zła, zaciskając pięści.
- Oj chodź Lottie zaraz to naprawimy - pogłaskałam ją po sianku i wstałam z krzesła. Zaraz jednak opadłam na nie z powrotem.
- Co jest? - zmartwiona dziewczyna przykucnęła obok mnie.
- nic tylko za raptownie wstałam i mi się w głowie zakręciło - powiedziałam wymuszając uśmiech. Wdychając głęboko powietrze ponownie wstałam i walcząc z mroczkami ruszyłam w stronę garderoby panny Dickens - Idź umyj głowę a ja tu wszystko przygotuję - zwróciwszy się do przyjaciółki zaczęłam rozkładać na szafeczce wszystkie potrzebne rzeczy do zrobienia idealnej fryzury na pokaz. Kiedy Charlie wróciła z ręcznikiem na głowie, szybko kazałam jej usiąść na krześle, a sama złapałam za szczotkę i suszarkę. 
- Uśmiech proszę - słysząc głos Theresy zrobiłyśmy z Dickens śmieszne miny które zostały uwiecznione na zdjęciu - I tak ma być - uśmiechnięta dziewczyna pogłaskała blondynkę po głowie i zadowolona wyszła z aparatem w dłoni.


****
- Elizabeth zjedz to - słysząc rozkazujący głos gderliwej ciotki szybko złapałam za widelec i zaczęłam jeść fasolkę szparagową - I masz zjeść całą - machając mi przed nosem palcem siadła na krześle naprzeciwko i zaczęła mi się przyglądać.
- Tak jest ciociu - wymamrotałam i zaczęłam przeżuwać jedzenie. Właśnie miałam nakładać na widelec drugą porcję, kiedy pierwsza podeszła mi do gardła w próbie ucieczki. Szybko zrywając się z krzesła wybiegłam do toalety, gdzie pochylając się nad sedesem zwróciłam z powrotem zieloną breję. Kiedy nic już nie próbowało się wydostać otarłam usta brzegiem koszulki i siadłam na podłodze opierając się plecami o ścianę.
- Elizabeth - krzyk ciotki rozlegający się po domu od razu przywołał mnie do porządku. Krzywiąc się lekko, chwiejnie wstałam z podłogi i ściągając bluzkę przez głowę włożyłam ją do prania, a sama w biustonoszu skierowałam się w stronę swojego pokoju. Niestety po drodze spotkałam ciotkę Fanny, która mierząc mnie pogardliwym spojrzeniem stanęła naprzeciwko mnie.
- I ty niby jesteś modelką? - z pogardą zaczęła oglądać mnie od stóp do głów - Gdzie ten twój płaski brzuch? - zapytała. Zdezorientowana spojrzałam na wskazane miejsce i zauważyłam, że mój brzuch delikatnie się zaokrąglił.
- Zaraz, zaraz - z otwartymi szeroko oczami doskoczyła szybko do mnie i złapała mocno za rękę - Z kim się puściłaś? - warknęła szarpiąc mnie w stronę łazienki.
- Z nikim - wydukała, ale zaraz sobie przypomniałam o tych lodowo-niebieskich oczach i z przestraszona otwierając szeroko oczy złapałam się za brzuch
- A jednak - wydukała zła - Kto to twój menager, a może ta łajza która obok ciebie się ostatnio kręciła.
- Nie to nie oni - wydukałam jak w transie - Ojcem dziecka jest Louis Tomlinson - wyszeptałam i siadając na sedesie schowałam głowę w ramionach.
- Już ja dopilnuje, żeby tego pożałował - wyszeptała ciotka Fanny i chwytając telefon zaczęła do kogoś dzwonić. 

niedziela, 15 grudnia 2013

{0}Początek

- Oj Beth nie daj się dłużej namawiać - słysząc błagalny jazgot koleżanek 20-latka opuściła nogi z łóżka i niczym Syzyf przygnieciony ciężarem kuli ruszyła w stronę szafy.
- Jak pójdę z wami na tą imprezę to się odwalicie prawda? - zapytała dla upewnienia.
- Tak - krzyknęły jej koleżanki, po czym ze śmiechem rzuciły się na łóżko - Tylko się pospiesz - krzyknęła blondynka zatapiając się w jakimś magazynie o modzie.
- Jasne, jasne - burknęła pod nosem nastolatka i zaczęła się ubierać.

- Dziewczyny poznajcie to Louis - zalana w trupa dziewczyna przedstawiła towarzyszkom swojego partnera - Lou poznaj to Tessa i Lottie.
- Miło mi - oznajmił tylko chłopak w trochę lepszym stanie niż jego partnerka - A teraz drogie panie wybaczą porywam tą iskierkę dla siebie.
- Iskierka - zachichotała Elizabeth i pomaszerowała z chłopakiem w stronę jednego z pokoju, gdzie potem bez skrupułów uprawiali seks. Ona młoda modelka, gwiazda wybiegów i On młody gwiazdor, jeden z piosenkarzy z One Direction.

Bohaterowie

Elizabeth Lewis ur. 25.12.1993 r.
Ulubiona piosenka: The Fray "Look after you"
Ulubiony kolor: zielony, różowy i niebieski
Ulubiona liczba: 9
Ulubiony aktor: Jason Statham, Johnny Depp 
Ulubiony piosenkarz/piosenkarka: Brak, lubi wszystkich tak samo.
Hobby: Śpiew, taniec, rysunek, nauka języków, modeling i pozowanie do zdjęć.
Motto: "Idź przed siebie, zos­taw cienie."

Theresa Rowling ur. 14.09.1993 r.
Ulubiona piosenka: Justin Bieber "Mistletoe"
Ulubiony kolor: Zielony, czerwony i niebieski
Ulubiona liczba: 7
Ulubiony aktor: Taylor Lautner
Ulubiony piosenkarz/piosenkarka: Miley Cyrus, Justin Bieber
Hobby: Tanie, śpiew, modeling
Motto: "Nie szu­kaj po­moc­nej dłoni w smut­ku, gdy nie po­dajesz jej w szczęściu."

Charlotte Dickens ur. 30.08.1993 r.
Ulubiona piosenka: Celine Dione "My heart will go on"
Ulubiony kolor: biały, granatowy, czarny
Ulubiona liczba: 13
Ulubiony aktor: Channing Tatum
Ulubiony piosenkarz/piosenkarka: Leona Lewis
Hobby: Modeling, oglądanie bajek.
Motto: "Zem­sta by­wa słod­ka, ale gorzko się odbija."

W opowiadaniu występuje również One Direction i inni....

Fakty w opowiadaniu są zmienione, tak samo jak charaktery chłopaków.
Barbara Palvin - Elizabeth Lewis
Kristina Romanova - Theresa Rowling
Cara Delevingne - Charlotte Dickens


poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 5

Bardzo powoli otworzyłam opuchnięte od płaczu oczy. Widząc jednak jaskrawe światło poranka szybko je zamknęłam, a głowę schowałam pod kołdrę. Cały czas mając nadzieję, że mojemu rodzeństwu nie przyjdzie do głowy przyjście do mojego pokoju, wtuliłam się w poduszkę i zaczęłam myśleć. Myśląc tak, postanowiłam, że najwyższy czas na zmiany. Z nowym postanowieniem wyszłam z pod ciepłej kołdry i tupocząc gołymi stopami po zimnych panelach podłogi poszłam do łazienki. Pierwsze co zrobiłam widząc swoje odbicie w lustrze, to stanęłam przed nim i szeroko się uśmiechnęłam.
- Jesteś silną i wspaniałą dziewczyną doceń to w końcu - uśmiechnięte odbicie powtórzyło to po mnie co wywołało u mnie lekki chichot. Szybko wyskoczyłam z ubrań i dla odmiany włączyłam gorącą wodę. Stojąc pod wrzątkiem zaczęłam cichutko się śmiać z radości.

- Co ty robisz? - Słysząc surowy głos matki za sobą, odwróciłam się do niej twarzą i szeroko się uśmiechnęłam.
- Budzę się z cholernego koszmaru jakim jest rzeczywistość- mówiąc to patrzyłam jej prosto w oczy. Zaskoczona kobieta cofnęła się o krok w tył.
- Jak ty się wyrażasz?
- Tak jak powinnam od bardzo dawna - odpowiedziałam tylko i powróciłam do zdejmowania ze ścian, ramek ze zdjęciami i obrazami.
- Ale...
- Proszę cię wyjdź - powiedziałam tylko do niej nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem i słysząc odgłos zamykanych drzwi uśmiechnęłam się do siebie. - To czas na zmiany - szepnęłam i zgarnęłam wszystkie rzeczy z półek do kartonów.

Nudząc jakąś niezidentyfikowaną melodię pod nosem szłam zadowolona z siebie przez park w stronę najbliższego sklepu z farbami. Już mając zamysł nowego pokoju w głowie, myślałam nad jego ogólnym i wykończonym wyglądem. Śmiejąc się sama z siebie nie poczułam nawet kiedy wpadłam na kogoś.
- Strasznie przepraszam - powiedziałam zapominając o nieśmiałości i podnosząc głowę do góry - Zayn? Dobrze pamiętam? - tą osobą na którą wpadłam okazał się być ten tajemniczy brunet.
- Tak dobrze - posłał mi uroczy uśmiech - A ty to Dee z tego co pamiętam.
- W papierach Deirdre ale Dee może być - posłałam mu szczery uśmiech. - A teraz wybacz, ale muszę iść po coś do sklepu.
- To może ci potowarzyszę?
- Jak cię nie zanudzą zakupy ze mną to czemu nie - Od kiedy ja się stałam taka odważna? A już wiem kiedy rodzina wepchnęła mi nóż w plecy a brat nim przekręcił.

- Remont robisz? - zapytał chłopak wskazując na zakupione przed chwilą farby.
- Czas na zmiany - posłałam mu uśmiech i zabrałam szybko jedną z toreb z lady.
- Daj ja wezmę - powiedział oburzony chłopak i biorąc drugą torbę próbował odebrać mi tą pierwszą.
- Yhym kiedyś w przyszłości - wystawiłam mu język i wyszłam ze sklepu.
- A więc jakie zmiany? - zapytał chłopak kontynuując przerwany wątek.
- Postanowiłam skończyć z nieśmiałością, wykorzystywaniem przez innych i pokazać w końcu prawdziwą siebie - mówiąc to czułam, że mówię samą prawdę.
- A kim jesteś naprawdę? - zapytał wpatrując się w moją twarz.
- Jestem sobą - odpowiedziałam krótko uśmiechając się do Zayna.

- To tutaj - powiedziałam do chłopaka kiedy stanęliśmy pod moim domem - Dziękuje za pomoc z resztą sobie poradzę.
- Na pewno?
- Na 100% - posyłając brunetowi uśmiech zabrałam torbę z zakupami i mówiąc krótkie cześć weszłam do domu.

Zmęczona padłam na łóżko i nie ściągając poplamionych spodni farbą, wyciągnęłam telefon z kieszonki spodni i pstryknęłam fotkę. Z uśmiechem wstawiłam zdjęcie mojego nowego pokoju na Twittera z podpisem:
"Każdy ma prawo do pokazania prawdziwego siebie....Ja zaczynam od teraz #Room #Newlife #Time "
Zadowolona z efektów i zmęczona całodniową pracą położyłam się wygodnie na łóżku i nie wiedząc nawet kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza. 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 4

Kiedy przechodziłam koło tajemniczego bruneta...Potknęłam się o prostą drogę, w ostatniej chwili przed przywitaniem się z podłożem poczułam na swoim brzuchu mocny ucisk.
- Nic ci nie jest - zapytał melodyjny głos, a ja zawstydzona spojrzałam w górę. Tajemniczy brunet delikatnie postawił mnie do pionu.
- Prze...Przepraszam - wyjąkałam cała czerwona i odsuwając się od chłopaka, próbowałam uciec zażenowana do domu.
- Nic się nie stało - powiedział łapiąc mnie za rękę - Tak w ogóle to Zayn jestem, Zayn Malik - powiedział z uśmiechem.
- A ja hmmm Ja jestem Dee...- zaczęłam ale przerwał mi telefon. - Przepraszam muszę iść - wyszeptałam kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu numer mamy. Odbierając szybko ruszyłam w stronę domu, zostawiając przystojnego Zayna samego.

Oczami Zayna
Dee. Jakie piękne imię. Dee. Myśląc o cudnie zielonych oczach dziewczyny ruszył w stronę domu. Jak zaczarowany wszedł do mieszkania i ściągając w przedpokoju buty skierował się do salonu. Nadal mając w pamięci jej różowe policzki, pełne usta, duże zielone oczy i te cudne srebrno-blond włosy siadł na kanapie.
- Cześć Malik - rozległ się jakiś głos mi nad uchem - Zayn - Nadal nie reagując wpatrywałem się w ekran telewizora. - Chłopaki - krzyknął ktoś, a ja głupokowato się uśmiechając wpatrywałem się w ekran, który widziałem jak przez mgłę.
- Co jest Niall?
- Zayn nam się zawiesił.
- To go zrestartuj.
- Niby jak?
- Ja wiem - krzyknął jakiś rozradowany głos i po chwili zamroczony zamrugałem budząc się ze snu na jawie.
- Tomlinson zabieraj tą śmierdzącą skarpetkę mi sprzed nosa bo ci zaraz wypierdolę - krzyknąłem mierząc bruneta spojrzeniem,
- Powrócił - powiedział uroczyście Tommo kłaniając się w pół.
- A więc co cię tak zamroczyło? - zapytał Liam siadając obok mnie.
- Zielone oczy - mruknąłem rozanielony.
- Co? - Pisnął Harry i schował się za Niallem.
- Nie twoje - powiedziałem zniesmaczony - Tylko jej - uśmiech sam wypłynął mi na usta.
- Malik się zakochał, Malik się zakochał - zaczął nucić Tomlinson za co oberwał z poduszki od Liama.
- Opowiadaj....

Oczami Deirdre
- Wróciłam - krzyknęłam zaraz po wejściu do domu. Zastanawiając się nad tym co chciała ode mnie mama skierowałam się do salonu. Zaskoczona stanęłam jak wmurowana w progu.
- Nie przywitasz się - powiedziała złośliwie uśmiechnięta Diana.
- Czy to nie wspaniałe - krzyknęła mama rozanielona - Moje dzieci wróciły do domu.
- Cudownie - szepnęłam pod nosem a w moich oczach powoli zaczęły zbierać się łzy.
- Przynieś nam ciastka i sok - zarządziła mama, po czym zagłębiła się w rozmowie z Lukiem i Dianą.
- A ja to niby służąca - prychnęłam pod nosem i niechętnie ruszyłam w stronę kuchni. Nakładając na tackę 3 szklanki i sok owocowy, postawiłam także jakieś ciasteczka. Z myślami aby im tyłki przytyły, postawiłam tacę przed nosem "cudownej" rodzinki i prychając pod nosem poszłam do swojego pokoju.
- Dlaczego nie mogę mieć normalnej rodziny - szepnęłam pociągając nosem.







Trzymając na kolanach otwarty szkicownik zaczęłam rozmyślać o wszystkim i o niczym. Porównując moje życie do zbitej butelki powoli zaczęłam szkicować. Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem.
- Hello Sister - powiedział Luke z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Zaskoczona spojrzałam na niego. - Myślisz że jak tu się schowasz to cię nie wyśmiejemy z tego powodu, że brak ci przyjaciół.
- Mam przyjaciół jakbyś chciał wiedzieć.
- Wyimaginowani się nie liczą - prychnął po czym zaczął się do mnie zbliżać - Nie masz przyjaciół, bo jesteś nikim - wysyczał i podchodząc do ściany nad moim łóżkiem zerwał wszystkie obrazki jakie tam wisiały - Tak samo jak twoje rysunki. To śmieci, a nie arcydzieła - rzucając pozgniatane kartki na podłogę, wyszedł zadowolony z mojego pokoju.


Zanosząc się płaczem pozbierałam resztki swoich szkiców i przyciskając je do siebie, położyłam się do łóżka.
- Co jest ze mną nie tak? - szepnęłam zaciskając załzawione oczy, próbując pozbyć się ostatni minut swojego życia.



PRZEPRASZAM LEKKO ZAWALIŁAM, POMIESZAŁAM I W OGÓLE, ALE POSTARAM SIĘ POPRAWIĆ. POZDRAWIAM ;)

czwartek, 31 października 2013

Rozdział 3

9 LIPIEC
Kolejny dzień zaczynający się od podniesienia swojego ciała z łóżka. Was to nie nudzi? Bo mnie bardzo. Szczerze to wolałabym cały dzień przespać. Wtedy miałabym pewność, że nikomu nie zawadzam i nie marnuję czasu, ani powietrza. Przeciągając się delikatnie, założyłam puchate kapciuchy na gołe stopy i zbierając swoje długie włosy w koka, zeszłam na dół. Jak zawsze w mieszkaniu było pusto. Jedyne co, zachęcało do życia to pikanie uruchomionych urządzeń domowych takich jak lodówka. Wzdychając powietrze ze świstem, weszłam do kuchni, po czym nalewając do kubka trochę kawy z mlekiem siadłam przy stole.
- I weź tu nie oszalej - szepnęłam do siebie kręcąc głową, po czym pociągnęłam łyk z kubka. Olśniona pomysłem na ciasteczka czekoladowe, postawiłam kubek na blacie stołu, po czym wstając zaczęłam wyciągać z szafek potrzebne składniki. Nucąc pod nosem jakąś melodię zaczęłam tworzyć słodkie ciasteczka.
Oczami Zayna
- MALIK PODNIEŚ TE SWOJE GRUBE DUPSKO I ZŁAŹ NA DÓŁ - Co jest? zapytałem siebie w myślach, po czym zaspany zacząłem rozglądać się dookoła. Jednak nic dziwnego nie zauważyłem, ściany nadal pozostały niebieskie z wymalowanymi scenami z komiksu, ciemne meble, krzesło zawalone ciuchami, pogniecione kartki papieru na podłodze. Nie to nie to. - MALIK BO ZARAZ CI WYPIERDOLĘ - Oho czy to Liam? Nie Liam by tak nie powiedział. Zastanawiając się nad tym kto to krzyczy wstałem z łóżka i nie przejmując się groźbami, poszedłem do klopa załatwić potrzeby fizjologiczne.
- MALIK BO ZARAZ SIĘ PRZEJDĘ PO CIEBIE.
- TO CHODŹ - odkrzyknąłem zły, po czym myjąc dokładnie ręce, niechętnie wyszedłem z pokoju i zacząłem schodzić na dół, na samym dole schodów zobaczyłem wkurzonego nie to za małe określenie Wkurwionego Liama.
- A tobie co okres się zbliża? - zapytałem pokazując jego twarz wykrzywioną złością.
- No pewnie bo nie mam co do roboty tylko bawić się w kobietę - warknął na mnie - A poza tym to co ty kurwa jeszcze tu robisz.
- o co ci teraz chodzi? - zapytałem nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
- Spójrz na zegarek - powiedział tylko i poszedł na górę. Zaciekawiony spojrzałem na okrągły zegarek na ścianie i stanąłem jak w murowany,
- O kurwa - szepnąłem do siebie.
- gdzie? - zapytał wyszczerzony Harry.
- U ciebie w pokoju - odpyskowałem, po czym szybko wbiegłem ponownie na górę i zgarniając z krzesła czarne rurki, białą koszulkę i czerwoną koszule w kratę szybko się w nie ubrałem. Zakładając w biegu skarpetki, chwyciłem telefon i portfel w ręce, po czym wkładając je do tylnej kieszeni spodni, zbiegłem po schodach. Zakładając szybko na nogi czarne air maxy. Nie mówiąc nic nikomu wyszedłem z domu. Odpalając papierosa ruszyłem w stronę parku. Dochodząc do celu stanąłem w tym samym miejscu co zawsze i zacząłem rozglądać się dookoła. Jednak nigdzie nie zauważyłem tego co chciałem zobaczyć. Nie było jej. Co jest dziwne ponieważ zawsze przychodziła o tej samej porze i siadała na tej samej ławce. Z rozeznania Liama dowiedziałem się, że ma inicjały D.A.M. Od dwóch dni zastanawiałem się nad jej imieniem. Jednak, żadne do niej nie pasowało. Zapalając kolejnego papierosa, zamierzałem wyjść z parku, kiedy zobaczyłem ją. Powolnie szła, słuchając muzyki na słuchawkach i rozglądając się dookoła. Zauważyłem lekki uśmiech jaki skierowała w stronę placu zabaw dla dzieci. Obserwując każdy jej krok, czułem chęć podejścia do niej i porozmawiania, ale nie chciałem wyjść na jakiegoś psychopatę. Obserwując ją ukradkiem, zacząłem udawać, że wiążę sznurówkę.
Oczami Deirdre 
Lekko spóźniona weszłam do parku i ze smutkiem myślałam o tym, że spóźniłam się aby zobaczyć tajemniczego bruneta. Jaki było moje zaskoczenie jak zobaczyłam go, stojącego w tym samym miejscu z papierosem w ustach. Uśmiech sam zagościł na mojej twarzy, w szczególności, że akurat patrzyłam na plac zabaw. Do też motywujące. Patrzeć na beztroskie, kochane przez swoich rodziców dzieci. Szkoda, że ja tak nie mam. Ale to inną drogą. Kiedy przechodziłam koło tajemniczego bruneta......................................CDN.

poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział 2

LONDYN 7 LIPIEC
Kolejny dzień z rzędu kieruje swe kroki ku zielonemu przystanku nadziei zwanego parkiem. Od tygodnia codziennie siadam na tej samej ławce i obserwuje tajemniczego Bruneta z papierosem. Przychodzi on codziennie o tej samej porze w to samo miejsce. Często przychodzi z psem, ale zdarzają się też dni kiedy stoi sam i melancholijnie patrzy na zielone otocznie. Nie pomyślcie, ze jestem jakąś psycholką czy coś. Ale ten chłopak, albo jak kto woli młody mężczyzna mnie intryguje. Coś mnie do niego przyciąga, ale równocześnie i odpycha. Kiedy go widzę, chce mi się dalej żyć. Moja nadzieja na lepsze jutro wzrasta. Kiedy posyła otoczeniu, albo psu uśmiech, moje usta również wyginają się w uśmiechu. Jejciu jak to brzmi. Zachowuje się jak osoba niezrównoważona psychicznie z manią prześladowczą. Koniec tematu. Czas przestać myśleć o nim, bo naprawdę z tego coś złego wyniknie. Biorąc głęboki oczyszczający wdech, weszłam na teren parku i siadłam na swojej ławce. Wyjmując z torby szkicownik i zestaw ołówków, rozglądałam się dookoła. Dobra co dzisiaj tu mamy. Jakaś dziewczynka bawiąca się z psem frisbee, Dziewczynka w dwóch warkoczykach, ciągnąca mamę za rękę w stronę budki z lodami, i on. Tajemniczy chłopak w towarzystwie jakieś ciemnego-blondyna, albo jasnego bruneta i psa. Uśmiechając się lekko na jego widok, pacnęłam się w czoło.
- Idiotko miałaś przestać o nim myśleć - krzyknęłam na siebie w myśli, po czym spojrzałam na psiaka który bawił się piłką. Rozważając w myślach wszystkie cienie i kreski, uśmiechnęłam się do dzisiejszego modela. Zbierając swoje rozpuszczone włosy w dłonie, szybko je związałam w kucyk, gumką do włosów z nadgarstka, po czym biorąc do ręki na temperowany dobrze ołówek zaczęłam kreślić poszczególne linie na kartce. Szybko uporałam się z sylwetką psiaka, po czym zabrałam się za cieniowanie. Już rysunek był na wykończeniu kiedy poczułam, ze coś spada mi na buta. Przestraszona podskoczyłam z miejsca, po czym spojrzałam w dół. Winowajcą okazał  się psiak, który przyszedł z tym tajemniczym chłopcem. Zrzucił on mi na nagę piłeczkę.
- Chcesz się pobawić? - zapytałam się psinki równocześnie odkładając rzeczy z rąk na ławeczkę i schylając się do zwierzaka. On w odpowiedzi zamerdał ogonkiem - Mam ci porzucać? - zapytałam głaszcząc go delikatnie po mięciutkiej sierści. Pies w odpowiedzi radośnie szczeknął. Z uśmiechem błąkającym mi się na ustach podniosłam piłeczkę i spojrzałam ponownie na psiaka - Ale na pewno? - pies szczeknął krótko co oznaczało chyba "tak". Już miałam rzucić mu piłeczkę kiedy podbiegł do mnie jakiś chłopak.
- Przepraszam za Lokiego nawet nie wiem kiedy od nas odszedł - zdziwiona spojrzałam na niego, a on pokazał ręką na psa - Zagadałem się z kolegą a on nam uciekł - zaczął tłumaczyć mi chłopak, w którym dopiero teraz rozpoznałam towarzysza tajemniczego chłopaka.
- Nic się nie stało - powiedziałam zawstydzona, po czym kucnęłam i zaczęłam głaskać psa - Lubię zwierzęta - mruknęłam z czerwonymi ze wstydu policzkami.
- A tak w ogóle Liam jestem.
- A ja..... - Już mu miałam powiedzieć swoje imię kiedy zaczął dzwonić mój telefon. Zdziwiona spojrzałam na wyświetlacz i ujrzałam napis "mama" - Przepraszam muszę odebrać.
+ Słucham - powiedziałam niepewnie do telefonu.
+ Wracaj do domu - usłyszałam rozkaz mamy - Twoja nauczycielka baletu przyjechała.
+Ale miałam mieć balet dopiero jutro.
+ Ale masz dzisiaj. Za 10 minut widzę cię w domu - powiedziała zła mama, po czym się rozłączyła. Powstrzymując łzy żalu, szybko zaczęłam zbierać swoje rzeczy z ławki.
- Przepraszam, ale muszę już iść - powiedziałam właścicielowi psa i złapałam za szkicownik, który wypadł mi z rąk otwierając się na stronie z dzisiejszym rysunkiem.
- To Loki? - zapytał chłopak biorąc szkicownik do rąk.
- tak - odpowiedziałam cała czerwona - Przepraszam nie powinnam malować go bez pozwolenia.
- Weź przestań jest śliczny - powiedział chłopak patrząc na mnie z radością, po czym zamykając zeszyt podał go mi. Ja szybko wzięłam go do rąk, po czym bazgrząc na rysunku psa datę dzisiejszą i swoje inicjały wyrwałam ją z zeszytu i podałam chłopakowi.
- A więc jest już twój - powiedziałam po czym szybko ulotniłam się z tego miejsca.
- A twoje imię? - usłyszałam krzyk za sobą, ale nie mając już czasu na odpowiedź pognałam do domu.
***
- Raz dwa trzy i jeszcze raz - krzyknęła moja nauczycielka baletu z francuskim akcentem. Smuta spojrzałam na swoje odbicie w dużym lustrze po czym zamykając oczy po raz kolejny wykonałam piruet - I co tak trudno było? 
- Nie - szepnęłam.
- Głośniej.
- Nie - odpowiedziałam jej krzykiem.
- Cały układ jeszcze raz - rozkazała po czym otwierając okno zaczęła palić papierosa. Ja w tym czasie wsłuchując się w każdą nutkę płynącą z melodii zaczęłam tańczyć. Myśląc o swoim beznadziejnym życiu. Rodzina mnie nie chce, tato odszedł od nas kiedy miałam 2 lata, a mama mnie nie znosi. Rodzeństwo mnie nie toleruje. Czując się jak brzydkie kaczątku odtańczyłam końcówkę układu po czym opadłam na podłogę zanosząc się płaczem. 
- A tobie co? - zapytała zła nauczycielka.
- Nic - odpowiedziałam wycierając oczy
- Daje ci wolne rób co chcesz - powiedziała francuska i wyszła z salki.
- Chcę normalnie żyć - powiedziałam patrząc w lustrzane odbicie. 





PRZEPRASZAM TROCHĘ NAMIESZAŁAM I ZAWALIŁAM, A TAKŻE PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO NIE DODAWAŁAM, ALE NIE MIAŁAM CZASU I GDZIE PISAĆ. DO NASTĘPNEGO KOCHANI I LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE ;)

sobota, 12 października 2013

Rozdział 1

LONDYN 1 LIPIEC 2013
Stojąc w łazience przed lustrem zastanawiałam się nad sensem życia. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Przekrzywiając lekko głowę w lewo, obserwowałam czujnie każdy ruch mojego klona.
- Czas- szepnęłam tylko, po czym wyszłam z łazienki. Przechodząc obok łóżka, spojrzałam na rysunek pary całującej się w deszczu i mimowolnie uśmiech pojawił mi się na twarzy......Miłość......Uwielbienie......Romantyzm. Kręcąc lekko głową, założyłam na siebie bluzę z kapturem i zabierając z fotela wcześniej przygotowaną torbę wyszłam z pokoju. Zbiegając żwawo po schodach, już myślałam o dzisiejszym popołudniu. Londyn, słońce, park, zieleń i ja wraz z muzyką i kartką papieru. Ciesząc się na samą tą myśl ruszyłam ku wyjściu z domu. Zamykając pusty budynek mieszkalny, wkładając uprzednio słuchawki do uszu odpaliłam muzykę i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę zielonego parku. Krocząc po ulicach Londynu próbowałam pojąć sens słów Jana Twardowskiego:
"Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości 
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą"
ks. Jan Twardowski "Śpieszmy się"

Dochodząc do parku nadal myślałam nad sensem tych słów. Kto by pomyślał, że taka literatura mnie zainspiruje do myślenia. Z głową zaprzątniętą myślami siadłam na pierwszej lepszej ławce i podkulając kolana pod brodę, założyłam kaptur na głowę. W takiej pozycji bacznie obserwowałam otoczenie szukając szczegółów do narysowania. Przyglądając się wszystkiemu z ciekawością, zauważyłam parę na ławce obok, która romantycznie siedziała na ławce i jadła watę cukrową. Dziadka, który uczył wnuczka jeździć na rowerze. Dzieci bawiące się na placu zabaw. Ludzi bawiących się z psami. I jego. Człowieka wyróżniającego się od innych. Zainteresowana opuściłam nogi i szybko wyciągając szkicownik chwyciłam w dłoń ołówek. Aby zapamiętać każdy szczegół tej przystojnej twarzy zerknęłam w tamtą stronę jeszcze raz. Nadal tam stał i palił papierosa. Otwierając zeszyt na czystej kartce zaczęłam powoli szkicować postać tego wspaniałego mężczyzny. Na razie postanowiłam stworzyć tylko zarysy, a w domu dokończyć to kredkami wodnymi, albo farbkami. Zadowolona z pomysłów na przyszłe arcydzieło zwinnie poruszałam nadgarstkiem naprowadzając ołówek, aby każda linia oddawała piękno modela. Odrywając na chwilę wzrok od rysunku spojrzałam ponownie w stronę gdzie stał przystojny brunet, niestety już go tam nie było. Zagubiona zaczęłam oglądać się dookoła. Niestety ślad po nim zaginął. Aby upewnić się, że to nie był sen, spojrzałam na kartkę papieru, gdzie powoli zaczęła pojawiać się jego podobizna. Z ulgą stwierdziłam, że naprawdę tam jest. Aby nie zadręczać na razie umysłu jego osobą, przekręciłam kartkę i zaczęłam malować coś innego. Skupiając całą swoją uwagę na drzewie z naprzeciwka, zaczęłam przenosić je na kartkę. 
****
- Wróciłam - krzyknęłam po wejściu do domu i ściągając w hallu buty weszłam do kuchni gdzie spotkałam mamę - Cześć - powiedziałam cicho, patrząc na krzątającą się po kuchni rodzicielkę.
- A to ty - powiedziała nie zaszczycając mnie spojrzeniem - Obiad masz na stole, tylko umyj wcześniej ręce - powiedziała oschle, po czym ruszyła w stronę salonu z kubkiem pełnym kawy.
- Ja ciebie też kocham mamo i miło cię widzieć - mruknęłam smutno pod nosem, po czym wycierając samotną łzę z policzka, pobiegłam szybko do swojego pokoju. Rzucając torbę na łóżku, zmieniłam ciuchy na jakieś dresy i koszulkę, po czym myjąc dokładnie ręce zeszłam na dół. Siadając przy stole, odmówiłam króciutką modlitwę, po czym zaczęłam jeść zapiekankę makaronową przyszykowaną przez mamę. Jak zawsze była pyszna. Popijając sok jabłkowy, schowałam talerz do zmywarki i ze szklanką pełną cieczy poszłam do siebie, aby nie przeszkadzać mamie. Zamykając na klucz drzwi od mojego pokoju, odkładając szklankę na biurko podeszłam do torby i wyciągając z niej szkicownik siadłam na krześle przy biurku.
- Czas cię dokończyć - szepnęłam, po czym otwierając odpowiednią stronę zaczęłam kończyć portret chłopaka z parku.
***
Zadowolona z efektów końcowych swojej pracy, wytarłam brudne ręce w ściereczkę leżącą obok mnie, po czym wkładając obrazek w koszulkę przezroczystą, przykleiłam ją do ściany obok obrazku całującej się pary.
- Odnajdę cię - szepnęłam i zamykając sennie oczy, położyłam się do łóżka.
KTO CHCE BYĆ INFORMOWANY O ROZDZIAŁACH PROSZĘ O PODANIE W KOMENTARZU NUMERU GG LUB NAZWY NA TWITTERZE. DZIĘKUJE ZA UWAGĘ ;)

środa, 9 października 2013

Prolog

ROK 2009 Lato
Kapu kap......Kapu kap.....Kapu kap
Kolejna kropla deszczu spłynęła po mokrej już szybie. Dziewczyna obserwując każdą kropelkę spływającą po chłodnej szybie, powoli zataczała kółka na parapecie. Marszcząc z wysiłku brwi, próbowała wymyślić powód nienawiści kierowanej wobec niej. Nie umiejąc wymyślić niczego sensownego, powoli oparła czoło o zimną powierzchnię okna i zaczęła patrzeć w jeden punkt. Jeden malutki szczególik, który na zawsze pozostanie w jej pamięci. Para, stojąca w deszczu. Stojąca i jednocześnie całująca się w blasku latarni, otoczona milionami ciekłych kropelek. Tak patrząc na zakochanych ludzi, powzięła decyzję, że kiedyś też znajdzie swoją drugą połówkę, która będzie ją rozumiała i wspierała. Która nie będzie jej nienawidzić i będzie z nią za to jaka jest. Utrwalając sobie obraz pary w myślach, chwyciła szkicownik i z zapartym tchem zaczęła powoli ruszać ołówkiem. Zadowolona z efektów, wyrwała kartkę z zeszytu i przyczepiła ją nad łóżkiem.
- Już niedługo.......
Kapu kap......Kapu kap......Kapu kap