- Elizabeth Maleńka - słysząc głos "Wujka" Stan'a wstałam z krzesła i przewracając je w biegu przytuliłam się do potężnie zbudowanego mężczyzny koło 40.
- Wujek - szepnęłam tylko i z uśmiechem na ustach odczepiłam się od mężczyzny - Dlaczego tu jestem? - zadałam mu nurtujące mnie pytanie.
- Za moment wszystkiego się dowiesz - powiedział uspokajająco, po czym rozkazał komuś, żeby zasłonił okna ciężkimi zasłonami. Kiedy prośba została wykonana w sali zrobiło się ciemno i światło dawał tylko świecznik zapalony na środku stołu. - Siądź skarbie - poprosił Stan głaszcząc mnie po głowie - w twoim stanie nie wolno się przemęczać.
- Dobrze jej zrobi jak postoi - powiedziała ciotka i krzyżując ramiona na piersiach spojrzała w moją stronę. Jej oczy rzucały w moją postać błyskawicami.
- Nalegam jednak, żeby usiadła - powiedział wujek po czym sam usadził mnie na krzesełku - A więc Skarbie, powiedz mi czy to on jest ojcem dziecka? - zapytał się pokazując mi ręką abym się odwróciła. Zdziwiona powoli odwróciłam głowę i zamarłam w bezruchu. Przy drzwiach, opierając się o framugę stał on. Był dokładnie taki sam jak go zapamiętałam. Ciemne, proste włosy sterczały mu na wszystkie strony, a lodowo-błękitne oczy wpatrywały się we mnie z tęsknotą i czym czego nie umiałam zidentyfikować.
- Ja.... - czując suchość w gardle chwyciłam za szklankę z wodą i zaczęłam ją pić.
- Nigdy nic nie wiadomo - wysyczała ciotka - Ta dziwka mogła równie dobrze puścić się byle z kim i teraz ma bękarta, którego chce wcisnąć temu młodzieńcowi.
- To moje dziecko - słysząc jego melodyjny głos, moje ciało zadrgało z tęsknoty. Dziwiąc się własnym zachowaniem położyłam lekko rękę na brzuch.
- Ale... - zaczęła ciotka, ale chłopak ponownie jej przerwał.
- To moje dziecko, pamiętam, że jak ją brałem była dziewicą - mówiąc to dziwnie się uśmiechnął - Będę płacił na wychowanie dziecka jak i na wygody matki, a teraz czy mogę już iść?
- Tak, tak - odpowiedział zamyślony Stan, udzielając zgody na wyjście chłopaka. Dopiero teraz do mnie doszła wypowiedź chłopaka. Będzie płacił, ale co ze mną, co z dzieckiem. Już nigdy go nie spotkam? Moje dziecko nie pozna nawet ojca? Bo przecież nie wspomniał nic o małżeństwie. Może to i lepiej. Z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos ciotki.
- Wie pan co robić? - zapytała, a jej oczy błysnęły chciwością.
- Tak wiem - powiedział smutno mężczyzna po czym podszedł do mnie i złożył na moim czole ojcowski pocałunek - Wiesz, że z Mery zawsze traktowaliśmy cię jak własną córkę? W szczególności kiedy twój świętej pamięci ojciec umarł pozostawiając cię na łasce tej zachłannej kobiety.
- Wiem i bardzo wam za to dziękuje - wyszeptałam czując jak do moich oczu gromadzą się łzy.
- Chcę dla ciebie jak najlepiej - szepnął - A więc wykonam twoją prośbę Fanny - zwrócił się teraz do ciotki - Myślę, że z nim będzie miała jak najlepsze życie...
- Wstawaj - słysząc głos ciotki nad głową niechętnie otworzyłam oczy.
- Co się stało ciociu? - zapytałam sennie.
- Za 10 minut przyjdzie stylistka z pomocnicami, aby przygotować cię do ślubu, który rozpoczyna się za 5 godzin.
- Czyjego ślubu? - zapytałam już w pełni rozbudzona siadając na łóżku.
- Twojego z tym hultajem Tomlinsonem - powiedziawszy to wyszła z pokoju zostawiając mnie samą, w obcym mi pomieszczeniu w domu Stana i jego żony.
- A jednak ciotka postawiła na swoim - wyszeptałam ze łzami w oczach.
- Dzień dobry panience - słysząc radosny kobiecy głos szybko się opanowałam i spojrzałam na drzwi sypialni gdzie pojawiła się głowa jakiejś kobiety koło 50 i 4 młodszych dziewczyn - Najpierw śniadanie czy kąpiel? - zapytała radośnie.
- Może śniadanie - wyszeptałam zdziwiona.
- Dobry wybór - uśmiechając się machnęła na jakąś dziewczyna, która oderwała się od grupy i na stoliku przy oknie postawiła tacę z tostami i sokiem pomarańczowym - To ty szybko jedz i zaraz zabierzemy się za ciebie, żeby była z ciebie piękna panna młoda.
- Yhym - wymruczałam i zmuszając swoje ciało do chodu, zeszłam z łóżka i siadłam na krzesełku przy stole. Po czym zaczęłam spokojnie jeść śniadanie.


- I tak jesteś brzydka - słysząc pogardliwy głos ciotki odwróciłam się szybko przodem do ciotki.
- Jest najpiękniejszą panną młodą jaką w życiu widziałam - powiedziała 50-letnia kobieta, po czym wskazała palcem ciotce wyjście- Ale jak widać pani umie tylko obrażać kogoś, bo sama pani pięknością nie jest i po prostu pani zazdrości.
- Jak pani śmie - zaczęła ciotka, ale widząc stalowy wzrok kobiety wyszła z trzaskiem drzwi.
- Chodź czas na nas - wystawiając w moją stronę dłoń, zachęcała mnie do wyjścia z pokoju.
Ściskając w ręku mały bukiecik ślubny czekałam w przedsionku kościoła na marsz weselny w którego rytmie miałam podejść do ołtarza, aby wyjść za mąż za niego. Za Louisa. Zamykając umęczone oczy, zaczęłam rozmyślać co będzie dalej. Przyszłość jednak na razie była zamazana i nic nie dało się przez tą mgłę dojrzeć. Czy zostaniemy tutaj w Nowym Jorku? A może on będzie chciał gdzieś wyjechać. Nie mam pojęcia. Skrzywiłam się lekko, jednak czując na swoi ramieniu czyjąś rękę, na twarz przywdziałam sztuczny uśmiech, a sama otworzyłam oczy.
- Będziesz miała coś przeciwko temu, żebym poprowadził cię do ołtarza? - zapytał Stan.
- Nie - wyszeptałam ze ściśniętym sercem - Będę zaszczycona.

- Czy ty Louise Williamie Tomlinsonie bierzesz sobie za żonę tę oto Elizabeth Heather Lewis........ - po wymówieniu odpowiednich regułek i słów przysięgi kapłan podał nam obrączki, które wzajemnie założyliśmy sobie na palce.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą - słysząc te słowa lekko zadrżała. Uśmiechnięty krzywo chłopak podszedł do mnie i łapiąc mnie jedną ręką w tali przyciągnął do siebie i pocałował w usta.
- Od teraz jesteś tylko moja - wyszeptał mi do ucha te słowa jakby były groźbą, po czym się odsunął.